dzieje polaków w bośni
w ramach cyklu 'Ocalić od zapomnienia – 70 lat od powrotu Polaków z Bośni’. Spotkaliśmy się z Panem Tadeuszem Jurkowskim… foto: archiwum BOK-MCC, 23 kwietnia 2016 . 5 lat Stowarzyszenia Reemigrantów z Bośni ich Potomków oraz Przyjaciół podczas jubileuszu były wspomnienia, podziękowania i życzenia…
półwyspu Gallipoli (Gelibolu) wraz z Konstantynopolem. 4 lutego. Rozpoczęła się wojna podwodna. 7 – 8 lutego. Bitwa zimowa nad jeziorami mazurskimi. 16 lutego – 20 marca. Bitwa zimowa w Szampanii. 19 lutego. Floty angielska i francuska uderzyły na tureckie forty broniące Dardaneli, jednak ich nie zdobyły.
Stowarzyszenie Reemigrantów z Bośni, ich Potomków oraz Przyjaciół zaprasza na inaugurację projektu ‘Ocalić od zapomnienia – 70 lat od powrotu Polaków z Bośni’. Spotkanie odbędzie się w sobotę, 23 kwietnia o godz. 16.00 w Centrum Integracji Kulturalnej ‘ Orzeł’. Gościem będzie Tadeusz Jurkowski – autor pierwszej pracy magisterskiej na temat „Osiedleń Polaków z
W CIK „Orzeł” odbyło się wyjątkowe spotkanie Stowarzyszenia Reemigrantów z Bośni Ich Potomków oraz Przyjaciół z Bolesławca z Franciszkiem Kwaśniakiem. Temat spotkania to: „Koloniści Polsce w Bośni w latach 1898-1946”.
swoje możliwości działania stronom i w Bośni i Hercegowinie powrócił pokój. Stało się to dzięki porozumieniu pokojowemu zawartemu 21 listopada 1995 roku w Dayton (USA) przez przywódców Bośni i Hercegowiny, Serbii i Chorwacji, które następnie uroczyście podpisano w Paryżu 14 grudnia tego samego roku.
Warum Flirtet Er Mit Anderen Frauen. Bez trzech najlepszych graczy i ze schematem obrony, który powinien sprzyjać reprezentacji Polski - Bośnia i Hercegowina to pierwszy rywal kadry na EuroBasket 2015. Mecz już w sobotę o godz. 15. 04 Września 2015, 13:15 Bośniacy grają na EuroBasket od 1993 roku, opuścili tylko trzy turnieje, ale najlepsze miejsce 8. osiągnęli właśnie 22 lata temu. Od tamtego czasu nigdy nie zrobili ćwierćfinału i w meczu z Polską nie są faworytem. Bukmacherzy dają Polakom 6-7 punktów przewagi na trenera Dusko Ivanovića - który prowadzi Bośniaków od zeszłego roku, a w poprzednim sezonie był coachem Slaughtera w Panathinaikosie Ateny - przed EuroBasketem rozegrali 10 sparingów. Wygrali tylko trzy - 82:67 z Gruzją, 80:79 z Izraelem i na koniec etapu przygotowań w poniedziałek w Zagrzebiu pokonali Estonię 86:75. Bez szału. Przegrali z drużynami silniejszymi od siebie jak Chorwacja (-12 i -18 w niedzielę), Grecja (-18 i aż -39) i Turcja (-8), ale doznali też porażek z Gruzją (-5) i Czechami (-5). Bez najlepszych To co najważniejsze z punktu widzenia kadry Bośni to brak trzech nazwisk i są to trzej najlepsi gracze Nurkić - center Denver Nuggets, skautowany i "sprowadzony" do Denver przez Rafała Jucia - w maju przeszedł operację lewego i lider kadry Mirza Teletović był w zeszłym sezonie bliski zakończenia kariery. Przyczyną były zakrzepy krwi znalezione w jego płucach. Teletović opuścił z tego powodu 38 kolejnych meczów sezonu NBA i wrócił dopiero na playoffy. Latem zmienił klub - opuścił Brooklyn Nets i podpisał kontrakt z Phoenix Teletovica i Nurkica to ogromne straty w bośniackiej kadrze. Ten duet wyszedłby najpewniej w pierwszej piątce drużyny Ivanovica. W piątce grałby też 25-letni, dynamiczny kozłujący Nihad Dedović. Gracz Bayernu Monachium przyjął jednak obywatelstwo niemieckie z przyczyn podatkowych i siłą rzeczy nie może grać dla Bośni. Na domiar złego kontuzji na czwartkowym treningu już tutaj w Montpellier doznał Miroslav Todić, starter Bośniaków na pozycji nr Todić był jednym z ważniejszych zawodników tego zespołu. Wychodził w pierwszej piątce. Nie ma co ukrywać, że utrata podstawowego gracza mocno wpływa na to, co dzieje się z zespołem - mówił po porannym treningu kadry w piątek trener Mike co gra Bośnia w obroniePamiętasz 72:52 Polaków z Belgią? Bośnia jest trochę jak Belgia. W obronie agresywna, w ataku bez gwiazd. Bośnia to po bronionej stronie boiska bardzo podobny team do Belgii. Gracze Ivanovica podwajają graczy kozłujących w pick-and-rollu, trapują ich i z podwojeniem agresywnie dochodzą też do sobotnim meczu w Bydgoszczy, zwłaszcza w pierwszej połowie, dokładnie w taki sposób bronili przeciwko nam Belgowie i nagle Polacy zagrali swój najlepszy mecz. Pisałem po turnieju, że jeżeli mecz z Belgią pokazał coś naszym rywalom, to zademonstrował to w jaki sposób Polaków nie bronić(!). Z jednej strony gra kadry mogła się podobać, z drugiej, mogło to nas przerazić, bo na etapie sparingów nikt w taki sposób nie bronił przeciwko naszej pasywny Slaughter grał ...do swoich sił, czyli mógł, bo MUSIAŁ pozbywać się piłki z podwojeń. Nagle Gortat zaliczył 4 asysty, bo mógł pokazać swój duży postęp w znajdowaniu zawodników w przewadze 4-na-3 po tzw "mid-rollu" (rolowanie nie pod kosz, ale do linii rzutów wolnych). Nagle Wielki Filantrop miał 3 asysty, znajdując ścinających pod po prostu tak broni. To wydaje się być wodą na młyn dla ruchu piłki naszej kadry. Ale z drugiej strony - to był tylko jeden nasz taki mecz i jeżeli bośniaccy skauci pracowali do końca i widzieli nasz mecz z Belgią, to wiedzą ...czego nie powinni próbować. W co gra Bośnia w atakuNie powinniśmy być przerażeni talentem To zespół grający bardzo fizycznie, bardzo mocny w graczach podkoszowych - powiedział Krzysztof Szablowski, asystent Taylora. Szablowski razem z Rafałem Juciem obejrzeli każdy sparing bośniackiej coś ma nas przestraszyć, to center i dobra organizacja gry naszych rywali. Rozgrywającym jest 26-letni Nemanja Gordić, który gra pick-and-pop z grającym na czwórce Edinem Bavcicem i czwórko-piątką Elmedinem Kikanovicem. Jeden z nich zastąpi w piątce Todica. Z ławki wchodzi naturalizowany Alex Renfroe, który zmienia tempo gry Bośniaków na szybsze. - Są tam też groźni strzelcy, tacy jak np Marko Sutalo, który wchodzi z ławki. Ale ich obwodowi to nie są gracze z wysokiej półki. Rozumieją grę i dobrze ją czytają - dodaje graczem Bośniaków wydaje się być mierzący tylko 209 cm, ale ważący ok. 120 kilo Andrija Stipanović. Ten 28-letni mistrz "fejków", to grający poniżej obręczy misiek, który braki atletyczne nadrabia sprytem i bardzo dobrym czuciem piłki przy obręczy. Te obręcze tutaj w hali Park Suites Arena sprężynują lepiej niż np te w Bydgoszczy. Są bardziej miękkie i zapraszają piłkę do środka przy pół-hakach z bliskiej będzie musiał więc być uważny przy Stipanovicu, pilnować się, by nie nabierać się na pompki i nie łapać fauli. Stipanović na nasze szczęście nie będzie go jednak wyciągał daleko od kosza, bo nie grozi rzutem. Lubi za to rolować, więc niewskazane byłoby to, aby nasi środkowi bronili pick-and-roll Bośniaków wysoko. Lepiej żeby Gortat zostawał niżej w polu trzech sekund i kontestował rolującego Stipanovica i nie tak groźnych w koźle obwodowych Bośni, którym brakować tutaj będzie Rzucający za trzy Kikanović i grający pod koszem Stipanović to chyba najtrudniejszy dla nas zestaw wysokich do zatrzymania w tej drużynie - dodał z Bośnią już w sobotę o godz. Znamy ich system i poszczególnych zawodników. To zespół niesamowitych walczaków. Jesteśmy na to przygotowani - kończy się już w sobotę jaką pracę przed meczem z Bośnią wykonali asystenci i polski skauting. To nie jest team wielkich nazwisk, ale jugosłowiańskiej koszykówki lekceważyć nie można. Inf. własna Bośnia i Hercegowina Dusko Ivanović ME 2015 mężczyzn Mike Taylor Koszykówka Krzysztof Szablowski
- My tu czekamy tylko na śmierć. Staram się zaakceptować swój los. Czasem tylko zastanawiam się, dlaczego jesteśmy tu trzymani w gorszych warunkach niż zwierzęta. Ludzie walczą o jedzenie, o wodę. To jest piekło na ziemi - mówi Raid, Syryjczyk, którzy przebywa w obozie na Lesbos. Grecja zaczęła budowę muru wokół obozów dla uchodźców. Postanowiliśmy przypomnieć reportaż Agnieszki Zielonki o bardzo trudnej sytuacji ludzi w obozach, który powstał w kwietniu 2020 r.. Jeśli nie zgadzasz się na nieludzkie traktowanie, podpisz apel o zaprzestanie budowy muru na Avaaz. #stayhome – ten hasztag został użyty na Instagramie już prawie 20 milionów razy. Cały świat wprowadził samoizolację ze względu na epidemię koronawirusa COVID-19. Zamknęliśmy przestrzeń powietrzną, granice, miasta. Nie spotykamy się, nie dotykamy, odkażamy. Boimy. Podkreślamy wagę solidarności i odpowiedzialności nie tylko za siebie, ale za bliskich, sąsiadów i nieznajomych. Walka z niewidocznym wirusem to dziś sprawa całego świata. Grecja Na greckiej wyspie Lesbos Raid, były konsultant ds. zdrowia w dużej spółce naftowej, organizuje samopomoc w swojej społeczności. Z powodu małej liczby personelu medycznego, niedofinansowania i braku artykułów higienicznych obawia się, że wybuch epidemii będzie poważnym zagrożeniem dla wszystkich mieszkańców. Postanowił nie czekać więc na pomoc rządową czy sektora publicznego , ale wziąć sprawy w swoje ręce. Brzmi jak scenariusz z każdego średniej wielkości miasta w Polsce? Podobnie. Różnica jest taka, że Raid jest Syryjczykiem, na Lesbos przypłynął trzy miesiące temu pontonem, ryzykując życie i wylądował w największym europejskim obozie dla uchodźców - Moria. Przeznaczony dla trzech tysięcy osób dziś jest domem dla 20 tysięcy. Uchodźcy z całego świata od lat mieszkają w przepełnionych namiotach, bez dostępu do wody i opieki medycznej. Czekają na rozpatrzenie procedur azylowych, które ciągną się latami lub planują nielegalną podróż dalej. Moria obóz dla uchodźców w Grecji Foto: Guy Smallman / Getty Images Moria obóz dla uchodźców w Grecji Foto: Nur Photo / Getty Images Już przed wybuchem epidemii sytuacja w obozach była dramatyczna Anna Pantelia z organizacji Lekarze Bez Granic podkreśla, że już przed wybuchem epidemii sytuacja w obozach była dramatyczna. „ W jednym namiocie mieszkają 3-4 rodziny. Jedyna forma prywatności to rozwieszenie koca między łóżkami. Korona to nie nasze pierwsze wyzwanie. Bardzo wiele dzieci ma świerzb. Matki myją je raz na 2-3 tygodnie, bo obawiają się hipotermii. Woda jest lodowata, maluch bardzo szybko się wychładza, a nie ma żadnego ogrzewania w obozie. W takich warunkach sanitarnych świerzb rozprzestrzenia się szybko. W leczeniu, poza maściami i lekami, ważne jest pranie wszystkiego, z czym chory miał kontakt w 60 stopniach. Nie muszę tłumaczyć, że nie ma takiej możliwości”. Po wybuchu epidemii COVID-19 rząd grecki zalecił przebywającym w obozie Moria zastosowanie się do ogólnoświatowych zasad bezpieczeństwa. - Jak zostać w domu, kiedy domem jest przepełniony namiot, dzielony z dwudziestoma osobami? - Jak myć często ręce, kiedy jeden kran przypada na 1300 osób, a i tak zazwyczaj nie ma w nim wody? - Jak unikać tłumu, kiedy po ciepły posiłek stoi się w kolejce trzy godziny, a do toalety godzinę? - Jak powiadomić lekarza o niepokojących objawach, kiedy jest czterech lekarzy na 20 tysięcy osób? Na te pytania musi odpowiadać też Raid, kiedy prowadzi działania Moria Corona Awarness Team. Organizacja została stworzona przez uchodźców dla uchodźców. Raid i inni, obecnie już blisko 90 osób, przy swoich ograniczonych możliwościach postanowili pomagać, jak tylko to możliwe. - Jedyne, co realnie możemy zrobić, to edukować. To ważne, bo duża część migrantów nie ma dostępu do internetu, nie wiedzą, co się dzieje i jakim zagrożeniem jest dla nas ten wirus. Z drugiej strony – wiem, że to niewiele, trzeba też konkretnych działań i procedur. Robimy, co możemy, wykorzystując to, co mamy. To lepsze niż nic - mówi. Omid z Afganistanu jest jego prawą ręką: - Jestem farmaceutą. Pomaganie innym to mój obowiązek. Wynika z wykształcenia, ale też z człowieczeństwa. Nie mamy wsparcia z zewnątrz, więc radzimy sobie sami. Nie myślę o efektach, tylko o kolejnych małych krokach. Rząd też nam trochę pomaga – zamknęli obóz i pilnują go w dzień i w nocy. Uważam, że to bardzo dobrze. Im mniej kontaktu uchodźcy będą mieć z innymi mieszkańcami wyspy, tym lepiej dla nas. W obozie Moria jeszcze nikt nie zachorował. Pojawiły się pierwsze zakażenia na wyspie. Dzieci uchodźców bawią się w obozie Foto: Guy Smallman / Getty Images Warunki w obozach są trudne do życia nawet bez pandemii Foto: Mustafa Ozturk/Anadolu Agency / Getty Images "Wojna w naszym kraju trwa już dziewięć lat. Nauczyliśmy się radzić sobie sami" W ciągu dwóch tygodni działalności Moria Corona Awarness Team wraz z lokalną organizacją Stand by me Lesvos zaprojektował, wydrukował i rozwiesił w obozie plakaty informacyjne w trzech językach, rozpoczął akcję szycia maseczek higienicznych, zorganizował zbiórkę i wywóz śmieci poza teren obozu, utworzył stacje do mycia rąk z mydłem i kontenerami z wodą przed głównym wejściem do obozu. Stworzył też paczki pomocowe dla najbiedniejszych mieszkańców wyspy. - Potrzebujemy pomocy i jesteśmy pełni nadziei, że ona nadejdzie. Ale jesteśmy też cierpliwi. Wojna w naszym kraju trwa już dziewięć lat. Nauczyliśmy się w tym czasie radzić sobie sami, improwizować i tworzyć coś z niczego - mówi Raid. Organizacja nie dostaje wsparcia rządowego. Rząd ma plany przeciwdziałania epidemii, ale jak mówią Lekarze bez Granic, są one nierealne. Jedynym rzeczywistym działaniem było ograniczenie kontaktów uchodźców z innymi mieszkańcami wyspy. Anna: - Widzimy, że rząd próbuje zamykać coraz więcej ludzi w i tak już przepełnionych obozach. Obawiamy się, że obecna sytuacja może być wykorzystana, żeby przetrzymywać ludzi bez przestrzegania podstawowych praw człowieka, co spowoduje jeszcze więcej problemów ze zdrowiem fizycznym i psychicznym. Zamknięcie obozów utrudni monitorowanie tego, co dzieje się wewnątrz. W Serbii i Bośni to już się dzieje. Ludzie są wyłapywani na ulicy i siłą umieszczani w obozach, które są zamknięte i chronione, bez możliwości wyjścia. Taka jest oficjalna polityka państwa. Boimy się, że podobny los spotka uchodźców w Grecji. Bośnia i Hercegowina Fahrudin Radončić, minister bezpieczeństwa Bośni i Hercegowiny uważa, że usunięcie uchodźców z przestrzeni publicznej jest priorytetem w walce z koronawirusem. „Kiedy mówiłem dwa miesiące temu, że problem uchodźców to nie kryzys humanitarny, ale kryzys bezpieczeństwa, to mnie wyszydzali. Spójrzmy na sytuację dziś – musimy zabrać ich z ulicy” – tłumaczył w rozmowie z "Deutsche Welle". Bośniackie władze zdecydowały, że uchodźcy mają całkowity zakaz przebywania poza ośrodkami recepcyjnymi. W praktyce oznacza to przymusowe wywożenie ludzi z opuszczonych budynków. Ali z Afganistanu całą zimę koczuje w opuszczonej fabryce na przedmieściach Bihacia. Choć jest zimno i wszystko muszą zorganizować sobie sami, woli to niż przepełniony obóz z chorobami, głodem, kradzieżami i ciągłym strachem o życie. Adil pochodzi z Pakistanu. W obozie Usziwak pod Sarajewem mieszka już prawie rok. Tydzień temu obóz oficjalnie zamknięto. - W obozie jest około 1000 osób (przystosowany dla 450). Codziennie przybywają nowi. Odkąd nie możemy nigdzie wychodzić, jest strasznie tłoczno. Ludzie śpią, plotkują albo czekają w kolejce po jedzenie – to nasze jedyne zajęcia. Jestem wolontariuszem, więc mam przepustkę na wyjście - 30 minut. Robię wtedy zakupy dla przyjaciół. Mamy zapewnione dwa posiłki dziennie, ale nie wystarcza ich dla wszystkich. Komu nie uda się załatwić jedzenia – głoduje - mówi. Uchodźca koczujący w Bośni Foto: Jana Cavojska/SOPA Images/LightRocket / Getty Images Afgańscy uchodźcy w bośniackim Vucjaku Foto: Jana Cavojska/SOPA Images/LightRocket / Getty Images Troska o drugiego człowieka Nie musi tak być. Boriczi to obóz prowadzony przez IOM, przeznaczony głównie dla rodzin i nieletnich bez opieki. Dyrektorką jest tu Natasza Żunić-Omerowić. Zna wszystkie rodziny, wszędzie jej pełno. Organizuje, tłumaczy, wysłuchuje. Podczas mojej wizyty w Bośni w grudniu to był jedyny obóz, w którym byłam, gdzie dało się wyczuć troskę o drugiego człowieka. Konsultacje psychologiczne, szkoła, rada mieszkańców. Dzwonię zapytać, jak wygląda rzeczywistość dziś. - Właśnie jesteśmy wszyscy w ogrodzie, bo jest obowiązkowe odkażanie. Tak co tydzień. Obóz jest zamknięty, ale wiadomo, że mamy nowe przyjęcia, ludzie wracają z „gry” (nielegalne przekraczanie granic). Dlatego wszystkie zewnętrzne baraki przerobiliśmy na izolatki. Odgrodziliśmy je płotem, żeby ci w kwarantannie mogli jednak wyjść na świeże powietrze, a nie mieli kontaktu z resztą. Trochę mało komfortowo, bo są na widoku całego obozu, no ale robimy, co możemy. W tym momencie mamy kilkanaście osób na kwarantannie, nikogo z potwierdzeniem zakażenia. Ponieważ obóz jest zamknięty Natasza, razem z włoską organizacją Ipsia zorganizowała zakupy dla mieszkańców. Dzięki temu oprócz posiłków zapewnionych przez ośrodek uchodźcy mogą spełnić swoje inne potrzeby i zachcianki. Co kilka dni wolontariusze zbierają listy zakupów, pieniądze i przynoszą produkty. Uchodźcy zaangażowali się też w szycie maseczek. Szyją je głównie dla siebie. - Było mi strasznie głupio, że my, kadra, chodzimy w maseczkach, podczas gdy dla mieszkańców nie ma. Ale udało się to rozwiązać - tłumaczy Natasza. Mimo obostrzeń i zakazów widzi dobre strony sytuacji. - Nie mamy żadnych wizyt, audytów ani kontroli i wreszcie mamy naprawdę czas, żeby pobyć wszyscy razem jako społeczność. Myślę, że to budujące doświadczenie. Natasza prowadzi obóz dla uchodźców w Boriczi Foto: Agnieszka Zielonka / Kolejka po ciepły posiłek. Obóz Usziwak, Bośnia i Hercegowina Foto: Agnieszka Zielonka / Vučjak, czyli Jungle Camp Boriczi to jednak wyspa na morzu przepełnionych namiotów, świerzbu, braku jedzenia. Miejsc w istniejących ośrodkach recepcyjnych brakuje, więc władze bośniackie postanowiły stworzyć nowy obóz dla prawie dwóch tysięcy uchodźców. Na lokalizację wybrano małą miejscowość Lipa, w kantonie Una-Sana, oddaloną od granicy chorwackiej o 25 kilometrów. Organizacją obozu zajmują się przedstawiciele władzy lokalnej. Dla każdego, kto śledzi sytuację uchodźców na Bałkanach, ten scenariusz brzmi znajomo. W czerwcu zeszłego roku Šuhret Fazlić, burmistrz Bichacia, stworzył obóz, do którego przetransportował uchodźców z centrum miasteczka, by nie psuli jego wizerunku. Powstał Vučjak. Daleko od centrum miasta, na starym wysypisku śmieci rozbito 80 wojskowych namiotów. Ci, którzy tam trafili, nie mogli liczyć na ciepły posiłek, toaletę czy nawet łóżko. Sytuacja była dramatyczna. Vučjak został zlikwidowany dopiero w grudniu, po pierwszym ataku zimy, kiedy zdjęcia wyziębionych ludzi w klapkach, palących śmieci w rozpadających się namiotach obiegły świat. Fazlić już wtedy mówił, że nikt nie ma planu na lokację uchodźców i jeżeli będzie trzeba, to wiosną, kiedy ruch się zwiększy, znowu zbuduje Vučjak. Widmo epidemii tylko przyspieszyło jego działania. Opuszczona cementownia, Bośnia i Hercegowina Foto: Agnieszka Zielonka / Przygotowanie posiłku, opuszczona cementownia, Bośnia i Hercegowina Foto: Agnieszka Zielonka / Simon Campbell z Border Violence Monitoring Network, organizacji raportującej o nadużyciach władzy na Bałkanach alarmuje, że mimo deklaracji burmistrza o podłączeniu oświetlenia i węzła sanitarnego na miejscu nowa lokalizacja do złudzenia przypomina niechlubny obóz. Szczere pole, oddalone o dziesiątki kilometrów od punktów usługowych, sklepów, a na nim białe, wojskowe namioty. Według burmistrza lada dzień do obozu mieli przyjechać pierwsi mieszkańcy. Plany pokrzyżowała pogoda – płócienne namioty nie wytrzymały ataku zimy – zawaliły się pod ciężarem śniegu. Otwarcie obozu przesunięto. Simon: - Po obozach już chodzi plotka, że tworzą nowy Jungle Camp (tak uchodźcy nazywali Vucjak - przyp.), wszyscy są przerażeni. Na razie pomysł jest taki, żeby umieścić tam ok. 2-3 tysięcy osób, które znajdują się poza obozami. Docelowo mówi się też o tym, że tam zostaną przeniesieni wszyscy uchodźcy, a pozostałe obozy zostaną zamknięte. Ale to wydaje mi się mało realne. Tak czy siak uważam, że zamknięcie tysięcy ludzi na małej przestrzeni, bez żadnego budynku do samoizolacji, bez dostępu do usług i sklepów będzie dla wszystkich dużo gorsze niż przystosowanie większej liczby mniejszych ośrodków do przyjęcia tych ludzi. Obóz Usziwak, Bośnia i Hercegowina Foto: Agnieszka Zielonka / Wnętrze obozu Usziwak, Bośnia i Hercegowina Foto: Agnieszka Zielonka / Oficjalnych informacji jest niewiele Nie wiadomo, kiedy obóz zostanie otwarty, kto zapewni opiekę medyczną. International Organization of Migration (IOM), które z ramienia Unii Europejskiej zarządza większością obozów w Bośni i Hercegowinie, nie będzie najprawdopodobniej zaangażowane w nowy obóz. Organizacja Border Violence Monitoring Network: - To rozgrywki polityczne. IOM od pół roku podkreśla, że ta lokalizacja jest nie do przyjęcia. Z drugiej strony obozy przez nich prowadzone mają niewiele lepsze warunki. W obliczu wirusa IOM zamyka wszystkie swoje obozy, zmuszając ludzi do siedzenia całymi dniami w przepełnionych obozach, bez zapewnienia miejsc do samoizolacji czy nawet posiłków i ciepłej wody. UNHCR, Caritas, Lekarze bez Granic i kilkadziesiąt innych organizacji pomocowych od miesiąca apelują do Unii Europejskiej o konieczności ewakuacji obozów w sytuacji pandemii. Aktywiści związani z Transbalkan Solidairty Group wysłali do przedstawicieli Unii Europejskiej list wzywający do solidarności „Nikt nie jest bezpieczny, dopóki wszyscy nie jesteśmy chronieni”. Raid w Grecji ratuje nie tylko społeczność, ale też siebie: - Staram się cały czas śmiać. Tak zapominam o tragediach, których byłem i jestem świadkiem. Ale czasem zdarza mi się zapłakać. Nie, nie... płaczę codziennie. My tu czekamy tylko na śmierć. Chcielibyśmy umrzeć w spokojnym miejscu, tylko tyle. Staram się zaakceptować swój los. Czasem tylko zastanawiam się, dlaczego jesteśmy tu trzymani w gorszych warunkach niż zwierzęta. Ludzie walczą o jedzenie, o wodę. To jest piekło na ziemi. Czekam na pomoc. Nie wiem skąd, ale jestem pełen nadziei, że nadejdzie. A w międzyczasie staramy się wyciągać pomocną dłoń do każdego, który jej potrzebuje. Pozostałości obozu Vucjak, Bośnia i Hercegowina Foto: Agnieszka Zielonka / Polska nie weźmie udziału w relokacji Mimo wysiłków Lekarzy bez Granic, oddziałów Corona Awarness Team i innych organizacji na początku kwietnia wirus dotarł do obozów w Grecji. Obecnie dwa są całkowicie zamknięte, dwutygodniową kwarantanną objęto ponad cztery tysiące osób. Grecki rząd obawia się, że jeżeli doszło do dalszych zakażeń, to sytuacja będzie niemożliwa do opanowania. By zmniejszyć przeludnienie, 600 osób z wysp zostało przeniesionych do ośrodka w Serres, w północnej Grecji. Burmistrz sąsiedniego miasteczka Leonidas Spyrou apeluje: „Do miejsca bez ogrzewania, ciepłej wody przywieziono uchodźców, w tym 50 dzieci – od miesięcznych niemowląt do czternastolatków. Temperatury w nocy spadają poniżej zera. Poszedłem tam wczoraj i zacząłem płakać. To nieludzkie miejsce. I nikt nie bierze za to odpowiedzialności”. Aegan Boat Report alarmuje, że podczas gdy cały świat zajął się walką z COVID-19, tylko w ciągu ostatnich dwóch tygodni rząd grecki nielegalnie wysyłał 169 uchodźców w łodziach ratunkowych z powrotem w kierunku Turcji. Komisja Europejska obiecała, że 1600 dzieci bez opieki z greckich obozów zostanie relokowanych do dziewięciu krajów Unii. Polska nie weźmie udziału w tej akcji. Zobacz także: 7 metrów pod ziemia - LECZENIE UCHODŹCÓW
Oto piękna opowieść o dziejach Polski i tworzących ją pokoleń. Tom I obejmuje dzieje najdawniejsze aż do rozbiorów, tom II stanowi kontynuację tej opowieści i doprowadza ją do czasów najnowszych. Przypomina kolejne powstania, Wielką Emigrację i sytuację Polaków w każdym z zaborów. Przedstawia wielkich artystów tego okresu i nieprzerwaną pamięć Polaków o wolnej ojczyźnie, która przyczyniła się do powstania Legionów, a w końcu do odzyskania niepodległości w 1918 r. Kolejne karty omawiają lata znojnego budowania wolnej ojczyzny, a potem mroczne czasy okupacji niemieckiej i sowieckiej. Przywołują bohaterstwo naszych rodaków, także tych walczących na obcych frontach. W powojennych dziejach przypomniano walkę i męczeństwo Żołnierzy Wyklętych, losy zniewolonego przez komunizm społeczeństwa, w tym próby obalenia reżimu, powstanie „Solidarności”, wprowadzenie stanu wojennego i bohaterów wolnej Polski aż do kanonizacji Papieża-Polaka Jana Pawła II. Zgrabnie opowiedziana przez Joannę Wieliczkę-Szarkową historia pozwala raz jeszcze spojrzeć na nasze tragiczne, ale i dumne dzieje. Pozwala zrozumieć motywy, dla których wciąż były podejmowane próby odzyskania niepodległości. Niezaprzeczalnym atutem publikacji jest jego szata graficzna, na którą składa się wielkie bogactwo ikonograficzne, w tym unikalne zdjęcia, dokumenty, ryciny oraz mapy. Książka zachwyca Czytelnika umożliwiając mu nie tylko poznanie ojczystej historii ale także jej „zobaczenie” w przepięknych reprodukcjach i fotografiach. Książka w wielkim formacie: 24 x 33 cm, kredowy papier. Wybrane reprodukcje obrazów w formatach: ok. 48 x 33 cm oraz 71 x 33 cm ISBN - 978-83-65758-30-9 Okładka twarda Liczba stron 368 Wymiary 240 x 330 mm Autor Joanna Wieliczka-Szarkowa Źródło: Wydawnictwo Aromat Słowa
Euro 2012 na moment skojarzyło Polskę i Ukrainę. Dwa kraje, które łączy i dzieli tysiąc lat historii – kulejące sąsiedztwo na kresach UE. Polski i ukraiński hymn łączy podobna niezgoda na smętną rzeczywistość i zapowiedź odegrania się na zaborcach. Ukraińcy śpiewają: „szczo ne wmerła Ukrajina”, a ich „krwawy bój” ma wyraźną geografię – od Sanu do Donu. My się utwierdzamy, że „jeszcze nie zginęła i siłą odbierzemy”, ale w geografii jesteśmy mniej wyraźni. Z ukraińskiej Wikipedii można wyczytać, że tysiąc lat temu Ruś Kijowska sięgała od Bałtyku do Morza Czarnego. Z polskiej, że niepodobna dowieść, aby wszystkie ziemie, w których Ruś odniosła zwycięstwa, zostały połączone w jedno państwo. Za to do polskiej legendy należy opowieść o Szczerbcu, mieczu koronacyjnym polskich królów, wykruszonym przez Bolesława Chrobrego na Złotej Bramie Kijowa. Tymczasem nikt nie może powiedzieć, że w tej części Europy to, co jego, to wyłącznie jego. Jesteśmy dziećmi wędrówek ludów, podbojów, zmian władzy, wiary, języka i granicznych kordonów. Do sąsiedzkich sporów, co jest czyje, przez dziesięć wieków włączali się także Waregowie, Niemcy, Tatarzy. A potem Rzym, Moskwa, Wiedeń i Berlin. A wreszcie wielka trójka – Stalin, Roosevelt i Churchill. Ten tysiącletni mecz rozgrywaliśmy, często niemiłosiernie faulując. W polskiej pamięci historycznej Litwa to „polski raj”, a Ukraina to „polskie piekło”. To pole ekspansji, po której pozostał barok katolickich kolegiat, magnackich pałaców, żydowskich synagog, a w literaturze „ukraiński romantyzm”: Goszczyński, Słowacki, Sienkiewicz. Ale także krwawe rzezie w czasie powstania Chmielnickiego 1648 r., koliszczyzny (powstanie kozackie z 1768 r.), aż po Wołyń i Akcję Wisła w latach 1943–47. U nas oblicza się, że w czystkach etnicznych w latach 1943–47 zginęło 100 tys. Polaków i 20 tys. Ukraińców. Taras Szewczenko, narodowy poeta ukraiński, autor „Hajdamaków”, opiewających rżnięcie polskich panów w XVIII w., pisał w 1845 r. z goryczą: „Myśmy Polskę powalili. Ongiś. Za to chwała... Święta prawda. Polska padła. I was pogrzebała”. Dziś trudno powiedzieć, kto wygrał te krwawe zapasy. Wytyczona w wyniku II wojny granica przecięła tereny, na których Lachy i Rusini od setek lat byli ze sobą przemieszani. Do 1991 r. nie była to granica równoprawnych sąsiadów. Polska – od 1918 r. niezależna – została w Jałcie przesunięta na Zachód, ale w europejskim rachunku sił przywiązana do Moskwy. Natomiast Ukraina pozostała prowincją radzieckiego mocarstwa. Za to zyskiwała coraz szersze granice. 17 września 1939 r. została „zjednoczona” – jak do dziś zaświadcza obelisk nad Zbruczem – dzięki najazdowi Stalina i Hitlera na Polskę. A w 1954 r. – w 300 rocznicę ugody perejasławskiej Chmielnickiego z Moskwą – Chruszczow podarował jej Krym. I tak przecież miał zostać w komunistycznej rodzinie. Dziś Ukraina jest dwa razy większa od Polski i ma o kilka milionów więcej mieszkańców. Ale Polska już zajęła solidne miejsce w Europie i jest w dość dobrej kondycji gospodarczej i politycznej, natomiast Ukraina wciąż jeszcze nie odnalazła swego azymutu. Niemniej, przy całej dumie z polskiego wkładu w upadek komunizmu, trzeba pamiętać, że to Ukraińcy – również ci, którzy nie znają ukraińskiego – wypowiadając się w 1991 r. w referendum za suwerennością, o 300 lat cofnęli historię rosyjskiego imperializmu. Polska i Ukraina nie mają wyraźnych granic naturalnych. Te, które są, wytyczano ogniem i mieczem oraz ołówkiem dyplomatów. Jedno z najstarszych ruskich źródeł podaje, że Włodzimierz Wielki w 981 r. przyłączył do Rusi lackie Grody Czerwieńskie, które Chrobry, wracając z Kijowa w 1018 r., znów wcielił do swego państwa. Jednak pod rządami Jarosława Mądrego (1019–54) wojska ruskie docierały na Mazowsze i Litwę. Tatarzy, wpadając w połowie XIII w. na europejskie boisko wywrócili całą słowiańską ligę. Ruś Kijowska dostała się pod kontrolę Złotej Ordy, po czym Kijów – w odróżnieniu od Moskwy – w 1363 r. zdołał się poddać zwierzchnictwu Litwy. Nad pogańskimi Litwinami Rusini mieli wyraźną przewagę cywilizacyjną. Od 400 lat byli ochrzczeni. Mieli pismo i doświadczenie administracyjne. Jeszcze w czasach Jagiellonów buchalteria w Wielkim Księstwie była prowadzona w języku ruskim. Tatarzy spustoszyli także księstwo halicko-wołyńskie, na które w XIV w. łakomie zaczęły patrzyć Litwa, Polska, Węgry, a także Krzyżacy. Gdy wzdychamy, że Lwów od 1349 r. był polskim miastem, to warto pamiętać, że prawa Kazimierza Wielkiego do ziemi halickiej były dość umowne, wynikały bowiem z zawartej w 1338 r. w Wyszehradzie polsko-czesko-węgierskiej umowy o rozbiorze księstwa wołyńsko-halickiego. Ruś Halicką wziął Kazimierz. A Wołyń wzięła Litwa. Co nie zmienia 600-letniego polskiego wkładu w dzieje tego miasta, które było jedną z duchowych stolic wieloetnicznej Rzeczpospolitej. Nowożytna historia polsko-ukraińska zaczęła się w 1569 r., gdy Litwa – na mocy unii lubelskiej – przekazała Polsce swe południowe rubieże: Wołyń, Podole, Kijowszczyznę i Zadnieprze. To wtedy wytyczono dzisiejszą granicę białorusko-ukraińską. Pod względem gospodarczym powstał obszar spójny. Ukraińskie zboże Wisłą płynęło do Gdańska i Niderlandów. A polska drobna szlachta, katoliccy duchowni, żydowscy dzierżawcy, niemieccy drukarze i włoscy architekci falami napływali na Ukrainę. Język polski stał się językiem zachodniej kultury wysokiej, a także politycznej i teologicznej debaty. Na założonej przez Piotra Mohyłę prawosławnej Akademii Kijowskiej polemiczne traktaty pisano po polsku, a poezja Kochanowskiego była wzorem dla nowej słowiańskiej stopy metrycznej. Jednak, mimo całego wkładu w historię Ukrainy, ówczesna klasa polityczna Rzeczpospolitej swego ukraińskiego egzaminu nie zdała. Unia Polski z Litwą była wynegocjowana przez równych partnerów; katolicyzm przenikał stopniowo, a statuty litewskie chroniły miejscową własność ziemską. Natomiast przyłączenie Ukrainy do Polski było odgórne i gwałtowne – i spowodowało cywilizacyjny szok. Ukraina była chłopska. Szlachty było zaledwie 2 proc. (w Polsce 10 proc.) i szybko się polonizowała. Odbierając ziemię chłopom i dzierżawiąc ją polskim i żydowskim zarządcom, magnaci gromadzili ogromne latyfundia i fortuny, podczas gdy prawosławne chłopstwo popadało w nędzę, w pańszczyźnianą niewolę lub uciekało na Dzikie Pola. Napięcia społeczne otrzymały religijny zapłon. Reformatorska część duchowieństwa prawosławnego na Ukrainie chciała unii z Rzymem. Była pod wrażeniem reformacji i kontrreformacji na Zachodzie, zdeprymowana utratą Konstantynopola i moskiewską uzurpacją do miana trzeciego Rzymu. Jednak większość odebrała unię brzeską 1596 r. (uznanie przez część duchownych i wyznawców prawosławia zwierzchności papieża, przyjęcie dogmatów katolickich przy zachowaniu odrębności liturgicznej) jako początek eliminowania prawosławia w Rzeczpospolitej. Powstanie Chmielnickiego w 1648 r. otrzymało trzy wzmacniające się uzasadnienia: walka z niesprawiedliwością, której symbolem był polski szlachcic, z obcym wyzyskiem – Żydami jako dzierżawcami i kupcami, i z antychrystem – jezuitami i katolickimi księżmi. W ukraińskiej mitologii narodowej powstanie Chmielnickiego to pierwsza z całej serii ludowych wojen wyzwoleńczych przeciw polskim zaborcom. W rosyjskiej – to początek jednoczenia Ukrainy z Moskwą jako fundamentu imperium. W polskiej natomiast to sienkiewiczowski bunt czerni, do którego mogłoby nie dojść, gdyby Sejm nadał prawa Kozakom rejestrowym i gdyby Rzeczpospolita Obojga Narodów z woli jej klasy politycznej, a nie pod groźbą kozackich pik, przekształciła się w polsko-litewsko-ukraińskie państwo federacyjne. Taką próbę podjęto w 1658 r. w Hadziaczu. Ale poniewczasie. Po stłumieniu powstania Chmielnickiego i utracie Zadnieprza na rzecz Moskwy. I bez przekonania. Ugoda hadziacka, mimo że ratyfikowana przez Sejm, nie została wprowadzona w życie, a kwestia ukraińska przez cały XVIII w. była dla Moskwy pretekstem do ingerencji, paraliżu i w końcu likwidacji Rzeczpospolitej. Błędu popełnionego w 1569 r. nie udało się naprawić. Nigdy nie powstała stabilna unia polsko-ukraińska, choć parę razy o niej mówiono, a raz nawet – w 1920 r., gdy Piłsudski z Petlurą ruszał na Kijów – spróbowano ją zmontować. Z zawstydzającym skutkiem. Po przegranej w 1918 r. wojnie o Lwów trudno się było po Ukraińcach spodziewać entuzjastycznego poparcia polskich planów. Z kolei porzucenie kwestii ukraińskiej przez stronę polską w rozmowach nad pokojem ryskim w 1921 r. pokazało, że i polscy negocjatorzy pilnowali wyłącznie własnego interesu narodowego. W czasie II Rzeczpospolitej nie udało się poprawić historii. I to obu stronom. W przedwojennej Polsce Ukraińcy stanowili 16 proc. ludności, ale w wiejskich rejonach Wołynia byli przytłaczającą większością. Lwów był co prawda polskim miastem (157 tys. Polaków, 99 tys. Żydów i niecałe 50 tys. Ukraińców). Jednak na 4,7 mln mieszkańców wschodniej Małopolski – jak teraz nazywano dawną zachodnią Galicję – aż 2,8 mln było unitami, 1,3 mln katolikami, a 0,49 mln wyznawcami judaizmu. Polska odmawiała przyznania Ukraińcom autonomii. Celem miała być ich asymilacja. Według endeków – narodowa, poprzez polonizację. Według piłsudczyków i PPS – państwowa, poprzez wytworzenie obywatelskich więzi z państwem polskim. To właśnie rzecznicy dialogu z Ukraińcami stali się celem ataków ukraińskich nacjonalistów. Ukraińskie partie polityczne nie uznawały polskiej państwowości. Radykałowie głosili hasło „Ukraina dla Ukraińców” i „Lachy za San”, odwołując się do średniowiecznych mitów, a – wzorowana na polskim POW z I wojny światowej – tajna organizacja wojskowa OUN nadal prowadziła wojnę z polskimi „zaborcami”. Z rąk ukraińskich terrorystów w tym czasie zginęło 36 Ukraińców, 25 Polaków, 1 Żyd i 1 Rosjanin. Atakowano przede wszystkim zwolenników polsko-ukraińskiej ugody. Odpowiedzią władz polskich na ataki terrorystyczne było niszczenie cerkwi, zamykanie szkół ukraińskich (w 1925 r. było ich 2558, w 1938 r. – 461), nękające i upokarzające pacyfikacje wsi ukraińskich i osadnictwo wojskowe na terenach przygranicznych. Inna rzecz, że były to represje nieporównanie łagodniejsze niż w tym samym czasie w ZSRR, gdzie opór ukraińskich chłopów wobec kolektywizacji władze radzieckie złamały „wielkim głodem”, jego ofiarą padło co najmniej 3 mln ludzi (istnieje bardzo duża rozbieżność w szacowaniu ofiar). II RP nie potrafiła rozwiązać ukraińskiego węzła. Natomiast pozostawiła zapowiedź otwartego zderzenia. „Śmierć, śmierć Lachom – brzmiały słowa hymnu OUN – śmierć, śmierć moskiewsko-żydowskiej przeklętej komunie, prowadzi nas OUN na krwawy bój. Wszyscy jesteśmy synami Ukrainy. Groźni mściciele naszych braci. Czekamy tylko na odpowiedni moment. Czekamy na rozkaz, naprzód na katów!”. Ten rozkaz mógł był nadejść w czasie kampanii wrześniowej. Podczas gdy w armii polskiej walczyło 100 tys. Ukraińców, na ogół dobrze spełniając swój obowiązek, w akcjach dywersyjnych OUN wzięło udział 8 tys. bojowców, popełniając pierwsze masowe morderstwa na ludności polskiej. Po wejściu Armii Czerwonej do Polski władze radzieckie przez palce patrzyły na takie „przejawy gniewu ludu”. Same zresztą w ramach ukrainizacji i sowietyzacji zachodniej Ukrainy aresztowały i deportowały „polskich panów”. Ukraińscy nacjonaliści liczyli, że opierając się na III Rzeszy, stworzą początki państwowości ukraińskiej. Niemcy chętnie się nimi posługiwali, ale po ataku na ZSRR w 1941 r. zachodnią Ukrainę przyłączyli do Generalnego Gubernatorstwa. Po przesileniu pod Stalingradem zimą 1942–43 ukraińskie organizacje bojowe otrzymały od swych przełożonych rozkaz do wojny z Polakami. Zaczęła się rzeziami polskich wsi na Wołyniu i w Galicji w 1943 r., dokonanymi przez jednostki Ukraińskiej Armii Wyzwoleńczej (UPA), a skończyła w 1947 r. Akcją Wisła – wysiedleniem Ukraińców przez Wojsko Polskie do ZSRR lub rozproszeniem ich po ziemiach odzyskanych. Nowa granica i historyczna trauma rozdzieliła dwa narody, które od setek lat były ze sobą przemieszane i przyznawały się często do wielopiętrowej tożsamości. Gdy w XVI w. pytano krakowianina, kim jest, ten odpowiadział: canonicus cracoviensis, natione Polonus, gente Ruthenus, origine Judaeus (krakowskim kanonikiem, polskim szlachcicem, pochodzę z Rusi i mam żydowskich przodków), dawał świadectwo wieloetnicznej i wielokulturowej Rzeczpospolitej. Historyczny polsko-ukraiński spór był – jak pisał Sienkiewicz – sporem pobratymczym. I pewnie dlatego bywał tak okrutny i krwawy. Historyk Grzegorz Motyka ukraińskie czystki etniczne na Wołyniu porównuje ze zbrodniami w Ruandzie i Bośni, uważając, że miały „charakter ludobójstwa”. Trudno jednak zamykać oczy na bliskie pokrewieństwo kultur, mentalności, wzajemnych zapożyczeń i fascynacji. Chmielnicki był prawosławnym polskim szlachcicem. Wielu klasyków wysokiej kultury ukraińskiej – Mychajło Hruszewski, Iwan Franko, przywódcy kościoła unickiego, jak Andrzej Szeptycki – miało polskie korzenie. I tożsamość ukraińską opisywali w odniesieniu do kultury i historii polskiej. To samo dotyczy wielu wybitnych przedstawicieli kultury, nauki i polityki polskiej. Timothy Snyder wspomina w „Rekonstrukcji narodów”, że pod koniec XIX w. w Galicji wielu rdzennych Polaków było ukrainofilami i popierało ukraiński patriotyzm. To w środowisku paryskiej „Kultury” po raz pierwszy sformułowane zostały wektory polsko-ukraińskiej wspólnoty interesów. W interesie Polski jest, by Ukraina była państwem stabilnym, niezależnym – pisał Jerzy Giedroyc – związanym z Zachodem. Od 1989 r. jest to fundament polskiej polityki wschodniej: Kijów, Wilno i Mińsk są dla Warszawy równie ważne jak Moskwa. W 1991 r. Polska jako pierwsza uznała niepodległą Ukrainę. Z kolei zimą 2004 r. ukraińska pomarańczowa rewolucja odwoływała się do wzorów Solidarności, a prezydent RP w imieniu UE, na prośbę Kijowa, pośredniczył w sporze wokół sfałszowanych ukraińskich wyborów. Jak silna jest polsko-ukraińska trauma wojenna, przekonał się nawet Jan Paweł II, gdy – mimo nawoływań do pojednania – długo nie był w stanie załagodzić sporu o zwrot katedry unickiej w Przemyślu. Odbudowa Cmentarza Orląt Lwowskich czy uroczystości w Pawłokomach w 2006 r. z udziałem prezydentów Polski i Ukrainy to ważne gesty. Ale decydująca dla sąsiedztwa polsko-ukraińskiego jest znajomość sąsiada i umiejętność spojrzenia na siebie jego oczami. I Polacy, i Ukraińcy mają lekcję do odrobienia. Dobrym prawem Ukraińców jest pamięć o tych, którzy walczyli o wolność swej ojczyzny, ale moralnym nakazem jest też wstyd z powodu odrażających zbrodni – zgodnie ze słowami unickiego metropolity Szeptyckiego, że zbrodniami nie służy się narodowi. Obowiązkiem Polaków jest pamięć o ofiarach rzezi, czemu – jak kończy swą dokumentację Grzegorz Motyka – powinna jednak towarzyszyć pamięć „o tych złych rzeczach, które były udziałem Polaków”. Ale Ukraina to nie tylko Wołyń, Galicja i Lwów. Jesteśmy sąsiadami w dużo szerszym wymiarze historycznym i geograficznym. I w zupełnie innych realiach. Choć i dziś nietrudno o analogie z przeszłości. W czasie pomarańczowej rewolucji dziesiątki tysięcy Ukraińców stojących pod proporcami swoich ziem pod Pałacem Prezydenckim kojarzyło się z chorągwiami Chmielnickiego. Stali na mrozie całą noc, czekając na wynik negocjacji w sprawie sfałszowanych wyborów. Tym razem byli oburzeni nie na polskich magnatów, lecz na zadnieprzańskich oligarchów. Oba kraje są w tej samej łodzi – tłumaczy Zachodowi wybitna pisarka ukraińska Oksana Zabużko, z tym że „Polska w odróżnieniu od Ukrainy jest normalnym, dobrze funkcjonującym państwem... Może sama za siebie mówić. Natomiast Ukraina, mimo 20 lat niepodległości, nie nauczyła się jeszcze mówić własnym głosem. Wciąż nie stanęła na nogi po stalinowskiej pacyfikacji, której towarzyszyła likwidacja intelektualistów”. „Unia Polski i Wielkiego Księstwa Litewskiego – tłumaczy Zabużko – była pierwszym przykładem zjednoczenia dwóch narodów. A niewłączenie do niej ówczesnej Ukrainy jako pełnoprawnego członka doprowadziło do upadku Polski i potęgi imperium rosyjskiego, na 300 lat całkowicie zmieniając konstelację geopolityczną w regionie. Właśnie dlatego »orientacja proeuropejska« ma wśród Ukraińców niezłomne poparcie, a modele eurazjatyckie – marginalne”. Pisze: „Zanim Francja i Niemcy w latach 50.–70. zabrały się do planowania Unii Europejskiej, polski pisarz Jerzy Giedroyc i ukraiński intelektualista Jurij Szewelow naszkicowali zarysy zjednoczonej i wolnej Europy. Polska już jest jej częścią, Ukraina jeszcze nie. Potrzebuje na to jeszcze jednego pokolenia. W interesie wspólnego europejskiego bezpieczeństwa powinno się mu pozwolić dorosnąć”. Mecz polsko-ukraiński trwa nadal, ale – także jako współgospodarze Euro 2012 – mamy chyba poczucie, że boisko jest wspólne.
Wojna w Bośni pochłonęła 100 tys. ofiar. Połowę stanowili żołnierze i członkowie oddziałów paramilitarnych walczących ze sobą stron konfliktu. Oznacza to, że drugą połową byli cywile. Synonimy tamtej wojny – Srebrenica i Sarajewo – pochowały prawie 20 tys. osób. Gdzie zginęła reszta? Na Zachodzie świadomość dokonywania zbrodni w Bośni już w pierwszych miesiącach konfliktu właściwie nie istnieje, a to właśnie wtedy powstały tam "obozy koncentracyjne". Dziennikarz "Guardiana" Ed Vulliamy jako pierwszy poinformował o ich istnieniu. W kwietniu 1992 roku bośniaccy Serbowie rozpoczęli wojnę. W Bośni rozpoczęła się kampania czystek etnicznych, niewidzianych na kontynencie od II wojny światowej. Na terenie kraju powstawały obozy koncentracyjne, do których przewożono muzułmańskie (czasami też chorwackie) kobiety i dziewczynki. Tam je gwałcono i mordowano, mężczyzn głodzono i w Bośni pochłonęła 100 tys. ofiar. Połowę stanowili żołnierze i członkowie oddziałów paramilitarnych walczących ze sobą stron konfliktu. Oznacza to, że drugą połową byli cywile. Synonimy tamtej wojny – Srebrenica i Sarajewo – pochowały prawie 20 tys. osób. Gdzie zginęła reszta? Na Zachodzie świadomość dokonywania zbrodni w Bośni już w pierwszych miesiącach konfliktu właściwie nie istnieje, a to właśnie wtedy powstały tam "obozy koncentracyjne". Dziennikarz "Guardiana" Ed Vulliamy jako pierwszy poinformował o ich istnieniu dokładnie 24 lata odcisnął tak tragiczne piętno na europejskiej historii i kulturze, że dzisiaj pewne terminy zdają się być zarezerwowane tylko dla okresu zagłady Żydów z rąk nazistowskich Niemców i ich sojuszników. Jednym z nich jest "obóz koncentracyjny". O czym w szkołach się z reguły nie uczy, to o tym, że jako pierwsi nie stworzyli ich naziści. Obóz koncentracyjny to wynalazek przełomu XIX i XX wieku z okresu wojen burskich. Brytyjczycy w takich miejscach zbierali wtedy Burów, którzy masowo umierali. Odwołując się do tej historii, Ed Vulliamy napisał więc w 1992 r. i pisze wciąż o obozach koncentracyjnych, które dla muzułmańskiej ludności stworzyli wtedy bośniaccy jakiekolwiek wzmianki dotyczące wojny w byłej Jugosławii trudno się oprzeć wrażeniu, że wiedza zachodnich Europejczyków o niej sprowadza się do ludobójstwa w Srebrenicy i oblężenia Sarajewa. Wygląda to tak, jakby w zbiorowej świadomości starano się zapomnieć o wydarzeniach 1992 roku i w ten sposób ukryć wyrzuty sumienia Europy. Zachód opuścił bowiem Bałkany nie tylko w ich tragedii w lipcu 1995 roku (Srebrenica), i nie tylko w stolicy Bośni, ale robił to stale – wobec ponad trzech lat gwałtów, mordów i innych form czystek etnicznych, wybierając równie wstydliwą co perwersyjną obozówW kwietniu 1992 roku, zaledwie miesiąc po referendum niepodległościowym, w którym ponad 99 proc. obywateli Bośni i Hercegowiny zagłosowało za opuszczeniem Federacji Jugosłowiańskiej, bośniaccy Serbowie rozpoczęli wojnę. Wiosną i latem tamtego roku Bośnia wiedziała już, czym jest tzw. przemysł wojenny. Określenie, którego używa od ponad 20 lat Trybunał w Hadze, sądząc zbrodniarzy z tamtego czasu, oznaczał obejmującą prawie cały kraj kampanię czystek etnicznych, niewidzianych na kontynencie od II wojny światowej. W miastach i gminach takich jak Focza i Viszegrad, powstawały obozy, do których przewożono muzułmańskie (czasami też chorwackie) kobiety i dziewczynki. Tam je gwałcono i mordowano, o czym donosił już wtedy w swoich raportach dla ONZ Tadeusz Mazowiecki. To on doprowadził później do uznania przez ONZ gwałtów za jeden z elementów świadomej taktyki wojennej mającej poniżyć miast, miasteczek, wsi i przysiółków "oczyszczono" z nieserbskiej ludności. W stronę Chorwacji podążyły przez kolejne linie frontu setki tysięcy uciekinierów pozbawionych domów i rodzin. W tamtym czasie na ulicach miast północno-zachodniej i centralnej Bośni dochodziło już do egzekucji. Wtedy też powstały cztery obozy – "zbiorcze", jak chcieli Serbowie lub "koncentracyjne" – jak piszą w Omarskiej. Zdjęcie wykorzystane w jednym z procesów przed Trybunałem w Hadze / Źródło: ICTY Były to: Omarska, Trnopolje, Keraterm i Manjacza. To do Omarskiej 5 sierpnia 1992 r. jako pierwszy zachodni dziennikarz dotarł Ed Vulliamy i to jego relacja opublikowana w "Guardianie" dzień później zwróciła już wtedy uwagę na to, co dzieje się w Bośni."Nie będziemy marnowali na nich kul. Nie mają dachu nad głową. Jest słońce i deszcz, zimne noce. Są bici dwa razy dziennie. Nie dajemy im jedzenia i wody. Będą głodowali jak zwierzęta."Te słowa, wypowiedziane przez jednego z serbskich strażników, zanotowane przez późniejszego wysłannika ONZ, który pojawił się w obozie, być może najlepiej oddają to, czym była Omarska. To tam 5 sierpnia, 24 lata temu setki stojących za drutem kolczastym więźniów zobaczył Vulliamy oraz ekipa brytyjskiej telewizji się tam dostać, dziennikarze musieli odbyć szereg negocjacji, rozmawiając w ciągu kilku dni z przeróżnymi, coraz niższymi rangą wojskowymi i cywilnymi urzędnikami, wyznaczanymi na ich "przewodników". Gdy zgodę na wizytację w "obozach przejściowych" wydał im lider bośniackich Serbów Radovan Karadżić, nie spodziewał się, że już kilkadziesiąt godzin później dziennikarze będą czekali u drzwi jego gabinetu; że przylecą z Londynu najpierw do Belgradu, a potem ruszą w głąb od Karadżicia coraz niżej, Brytyjczycy w końcu trafili tam, gdzie mieli. Na miejscu Serbowie zarządzający obozem nie zdawali sobie sprawy z tego, że więźniowie, do których ich dopuszczą tylko na kilka chwil – wychudzeni, przerażeni, schorowani i zhańbieni – wciąż będą mogli im przekazać tyle informacji o tym, co dzieje się w Bośni; o tym, gdzie mają jechać i o co pytać, by napisać i powiedzieć jak najwięcej o zbrodniach. Choć sami nie mówili o sobie, dziennikarze usłyszeli wtedy od więźniów nazwy: Keraterm, Trnopolje, Manjacza. Wszędzie miało być podobnie albo jeszcze gorzej niż w Omarskiej. Wszystkie te nazwy oznaczały kolejne obozy koncentracyjne, w których przetrzymywano w pierwszych miesiącach wojny tysiące obozu Manjacza na obrzeżach Banja Luki w Republice Serbskiej (BiH) / Źródło: ICTY Wszędzie tam więzionych muzułmanów i muzułmanki poddawano torturom i głodzono. Setki gwałcono, a wielu kazano gwałcić się nawzajem, urządzając z tego rozrywkę dla te obozy zostały założone na terenie Prijedoru – gminy w północno-zachodniej Bośni, dziś będącej częścią Republiki Serbskiej w ramach Bośni i Prijedorze władzę pełniły wtedy służby cywilne. Obozy również były zarządzane przez nie. Choć Serbowie twierdzili, że przetrzymują tam jeńców wojennych, wiosną i na początku lata 1992 r., w Bośni po stronie muzułmańskiej walczył jeszcze mało i Keraterm były obozami, w których przede wszystkim torturowano i mordowano. Trnopolje było miejscem, w którym zbierano głównie ludność cywilną przed deportacjami. Tam przebywały kobiety, dzieci i starcy. Tam również dokonywano gwałtów na masową skalę. Czwarty z obozów – Manjacza – miał rzekomo służyć tylko do przetrzymywania jeńców wojennych, jednak i tam większość stanowili cywile."Ustawiony" obiad w obozie Omarska w czasie wizyty zachodnich mediów / Źródło: ICTY Mimo tego, że w 1992 r. Serbowie w Bośni, wspierani przez oddziały i wojskowe zaplecze z Belgradu, nie byli właściwie w żaden sposób zagrożeni przez muzułmańskich mieszkańców kraju, na terenie Prijedoru rozpoczęli pierwszą, wielką kampanię czystek etnicznych. Bywały okresy – całe tygodnie – gdy w gminie nieserbskich mieszkańców zmuszano do noszenia białym opasek na ramionach. Palono ich domy, niszczono meczety i kościoły katolickie (żyło tam też wielu Chorwatów), mordowano na ulicach, w biały dzień, a gdy któryś z prześladowanych nie wytrzymywał i prosił o możliwość wyjazdu (jeżeli wcześniej nie znalazł się w obozie lub nie został przepędzony), serbskie władze nakazywały mu podpisanie odpowiednich dokumentów. W nich zrzekał się swojego mienia. Wyjazd z gminy oznaczał też, że jego nazwisko zostanie wykreślone z urzędowych ksiąg; będzie oznaczało, że nigdy go tutaj nie realizowano plan tworzenia na ruinach Jugosławii tzw. Wielkiej Serbii – czystej etnicznie ziemi, w której wolnością będą mogli się cieszyć w końcu Serbowie. Co tak ciekawe jak i niewiarygodne, wiosną tego roku Trybunał w Hadze za główną rolę w tworzeniu ideologicznych podstaw dla wcielenia w życie tego projektu, serbskiego ultranacjonalistę Vojislava Szeszelję Omarska, 1992 rok / Źródło: ICTY Łącznie przez tamte cztery obozy – które wszystkie odwiedził Vulliamy, kierowany kolejnymi głosami więźniów wspierających się wychudzonymi nadgarstkami o drut kolczasty – przewinęło się prawdopodobnie kilkanaście tysięcy osób. Zginęły ich tam setki, setki innych zgwałcono, a tysiące poddano torturom. Wiele ofiar przeżyło jednak im – i ich woli przetrwania – Ed Vulliamy poświęcił po ponad 20 latach książkę, której Polacy jako jedyni nie muszą czytać po co osiągnął dla Bośni, ale i dla świata tamtą podróżą w sierpniu 1992 r. Vulliamy, było szybkie zamknięcie tych obozów, Karadżić czytający zachodnią prasę i bojący się jej, przestraszył się bowiem ewentualnych nacisków kiedy zlikwidował obozy, bośniaccy Serbowie wcale nie przestali zabijać. Nie przestali przez kolejne trzy lata, a największą masakrę, która urosła – nawet w nazewnictwie wyjątkowo zachowawczych sędziów Trybunału w Hadze – do rangi ludobójstwa, urządzili w Srebrenicy, gdzie wymordowali ponad osiem tysięcy wtedy świat "Wojna umarła, niech żyje wojna" przygotowało dla polskiego czytelnika wydawnictwo Czarne.
dzieje polaków w bośni